poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Sok z fiołków

Zdaję sobie sprawę z tego, że blogowanie o jedzeniu nie jest cechą popularną wśród ludzi w moim wieku. Zdaję sobie też sprawę z czynników męskiej dominacji wpychających mnie w standard kobiety – kury domowej, przygotowującej się do roli matki i żony w przyszłości. Wiem również o tym, że prześmiewczo spoglądasz na moje sukcesy i plany/marzenia w dziedzinie mojej pasji. A ty wiesz, że do ciebie mówię. Fascynuje mnie to, że być może już za kilka lat okaże się jak ważną sferą są nowoczesne kulinaria w publicznym życiu społecznym. Ja będę tu. A ty tam gdzie stoisz.

Nie irytuje Was czasami wpinanie nas – blogerek i blogerów w segregator ze słodkościami? Wiecie o co mi chodzi, musimy szczerzyc zęby jak panie w programach w stylu „gotowanie na ekranie”, nosić dobrze upięte włosy i nienagannie czyste fartuszki, po każdym obrabianiu ryby płukać ręce sokiem z cytryny i z zadowoleniem próbować efekt końcowy swoich kuchennych zmagań. Czy tylko moim zdaniem to kształtowanie kulinarnej fikcji? Rozumiem splendor przygotowywania potraw w renomowanych restauracjach, ale na miłość boską – w domu? na grillu? wśród przyjaciół?

Gdy słucham opinii na temat programów Gordona Ramseya, czy z naszego podwórka – Magdy lub Adama Gesslerów, pierwsze na co recenzent zwraca uwagę to rzucanie mięsem. Dosłowne i metaforyczne. A teraz przeżegnajcie się i przyznajcie ile razy wciągu dnia klniecie na źle rozbite jajko, wykipiałą wodę w garnku, czy przywierający do dna makaron. Ile razy coś dosłownie spieprzyliście i nie mieliście ochoty tego zjeść, naburmuszeni siedząc przy kolacji. I z drugiej strony – ile razy coś tak Wam smakowało, że wymsknęło Wam się mało subtelne „o kurwa! jakie to dobre!”, za które nadymamy się na gwałtownie wstającego od stołu Gesslera. Wreszcie, jak często zdarzało się, że spaliliście placki i rzuciliście nimi w cholerę siadając z założonymi rekami i obrazą na cały świat?
Poprzez obraz lukrowanej małej gospodyni, zakrzywiamy rzeczywistość tłoczącą się miedzy
rozżarzonymi piecami, wrzącą wodą, kostkami lodu i ostrymi nożami. A przecież by pokochać gotowanie należy zacząć od postrzegania go rzeczywiście, w całej jego dwustronnej codzienności. Czy to nie Bóg dał nam mięso, a sam diabeł kucharzy?

Musiałam ostatnio sporo rzeczy przemyśleć. Uprzeć się na niektóre, by samej je sobie wpoić. W ogrodzie Rodziców nazbierałam fiołków. Co do jednego, małego, wybitnie fioletowego łebka wystającego z trawnika. Recepturę podpatrzyłam u Komarki, a resztę zrobiły już moje ręce. Głowa i serce były na urlopie.


Absurdalnie fioletowy sok z fiołków:

Po oryginalny przepis zapraszam na everycakeyoubake.blogspot.com. Ja zrobiłam z połowy porcji i oto efekty:





5 komentarzy:

  1. w moim wieku [jestem w wieku późnych dwudziestukilku] pasja gotowania przyjmowana jest z uznaniem - a blog cieszy się entuzjastycznym przyjęciem - bo świadczy to o tym, że mam pasję

    nie czuję się niczym poirytowana czy zaszufladkowana - nie wiem kto miałby to zrobić w moim przypadku ;)

    nie czuję przymusu idealności, wiem, że nic nie muszę - nie muszę nawet zawsze robić dań na miarę bloga. Mało tego - nie jestem niewolnikiem mojego bloga i nie zamierzam przygotowywać dań świątecznych przed Świętami. Może dlatego prowadzenie bloga sprawia mi prawdziwą przyjemność.

    hehe, a moi znajomi i rodzina wiedzą, że potrzebuję kogoś na zmywak na pełen etat wtedy kiedy gotuję, żeby utrzymać porządek na bieżąco :)

    z tychże powodów nigdy chyba nie będę robić zdjęć etapów gotowania - tam gdzie nie jest to niezbędne, poza tym zajmuje to zbyt dużo czasu, a to wykraczałoby już poza ramy przyjemności w prowadzeniu bloga

    OdpowiedzUsuń
  2. a tak w ogóle to gotować powinien każdy - choćby w stopniu podstawowym; nie chodzi tu o przygotowanie do roli żony i matki [choć też], ale o przygotowanie do dorosłego życia... ileż to małżeństw nie gotuje wcale, to jest naprawdę upośledzenie społeczne.

    OdpowiedzUsuń
  3. jesteś Nino bardzo szczęśliwie usytuowaną kobietą w tej kwestii :) ja niestety spotykam się z prześmiewczymi docinkami w stylu "gotowanie, jak i prowadzenie domu to zadanie kobiet, dobrze, że się tym zajmujesz, ale czy nie za wcześnie", "wam kobietom do twarzy w fartuchu" i choć jestem w zdecydowanie partnerskim związku, to opinia ludzi z zewnątrz potrafi podciąć mi skrzydła i wpadam w irytację.

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedyś też irytowałam się różnymi rzeczami, ale przestałam, bo ja nie zmienię tego, że ktoś mi docina, ale:

    1) mogę zmienić mój stosunek do docinków i olać, ale tak prawdziwie - z wewnętrznym przekonaniem

    2) jeśli ja zmienię stosunek i nabiorę dystansu - także do siebie - to niewykluczone że nikt nie będzie już docinał, bo nie będzie trafiał na podatny grunt

    bardzo często ktoś jest złośliwy z stosunku do nas/wyładowuje się nie dlatego, że tak myśli, ale: ma zły dzień, sam ma obawy które wypowiada w stosunku do ciebie, jest złośliwy

    takiego podejścia można się nauczyć, a wtedy... jest się szczęśliwszym

    OdpowiedzUsuń
  5. mój Połówek czasem się śmieje i mówi do mnie- Go to the kitchen;) sama mogłabym w kuchni spędzać godziny. Znajomi patrzą na mnie raczej z podziwem. Koledzy Połówka zazdroszczą, bo w domu im dziewczyny robią kanapki posmarowane Kasią do pieczenia. Co dopiero mówić o prawdziwym obiedzie. Upierdliwe ciotki sączą jadem (jak to taka gówniara jak ja takie rzeczy robi).
    Obraz słitaśnej gospodyni kojarzy mi się z USA. Nie lubię zbytniego lukru, stąd też przypadł mi do gustu program pana Geslera.
    A Twój soczek ..wygląda jak denaturacik;D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i zapraszam do wypróbowania moich przepisów :] Komentujących nie posiadających konta (komentujących jako Anonimowy) proszę o podpisanie się w treści komentarza.