wtorek, 20 marca 2012

O tym, jak mnie to wszystko przeraża.

Do końca życia pozostanie mi w pamięci ten widok: wysoce otyły mężczyzna poruszający się o kulach, który zmierza w stronę kasy pobliskiego fast foodu. Składa zamówienie – Pewnie rodzina zaraz dojdzie – pomyślałam. Ganiąc się za zbytnią naiwność, przyglądałam się jak radośnie wcina dwa powiększone zestawy, które, choć jem jak pułk wojska, spokojnie rozłożyłabym sobie na trzy, cztery dni. I choć jest to widok dość popularny w miejscu, gdzie mieszkam, można nawet powiedzieć, że wpisany w folklor miasta, to serce mi się dosłownie złamało. Spojrzałam na jego podwiniętą nogawkę, spod której wylewała się łydka zwieńczona charakterystycznymi dla cukrzycy zmianami skórnymi. Widok jak z obrzydliwego horroru, żyjący człowiek w stanie rozkładu.
Wtedy też zdałam sobie sprawę, że jego to nie obchodzi. Głęboko w swoim ogromnym tyłku miał to, że ten „pyszniutki” hamburger, masa frytek z majonezem i litr napoju z bąbelkami i cukrem, może być jego gwoździem do trumny. Miał gdzieś to, że wygląda, delikatnie mówiąc, odpychająco, że jego serce, wątroba, nerki otulone są
cieplutkim kożuchem z zabijającego go tłuszczu, co więcej nie jestem pewna czy w ogóle zdawał sobie z tego sprawę. Jedyne o czym zdawał się myśleć było to, że musi coś zjeść, przy czym „coś” było w oczywistej postaci hamburgerów z frytkami. Patrząc tak na jego twarz zdałam sobie sprawę z tego, że znam ten widok. Wy też pewnie znacie. Jeśli nie w rzeczywistości, to już na pewno w mediach widzieliście człowieka uzależnionego do tego stopnia, że trzęsie się sięgając po używkę, pragnie dostarczyć ją sobie jak najszybciej, a gdy już to zrobi, na jego twarzy rysuje się dzika euforia, wyraz spełnienia ostatecznego. Tak, ten człowiek był w istocie uzależniony. I to od czego? Od fast foodów. Tracił swoje zdrowie, bardzo prawdopodobne, że życie po to, aby planować swoje dni od śniadania do lunchu, od lunchu do obiadu, od obiadu do kolacji itp. itd.

Kampanie reklamowe o zdrowym trybie życia zawsze budziły we mnie współczucie. Nieudolne namawianie do uprawiania sportu, jedzenia wyłącznie zdrowych, zbilansowanych posiłków i grożenie niepożądanymi skutkami wszelakich odstępstw od tych przykazań są dla mnie jałowe i czcze. Porównywalnie do kampanii antynikotynowej na paczkach papierosów. Pamiętacie pewnie słynny skecz Cezarego Pazury: „Palenie tytoniu powoduje impotencję... Pani da te z rakiem!”. Niestety w rzeczywistości nie wygląda to tak zabawnie, bo gdy użyte argumenty są zbyt mocne, mechanizm obronny większości ludzi nakazuje je bagatelizować.
Broń boże nie mam zamiaru prezentować teraz jedynego i niepodważalnego sposobu na profilaktykę skutków niezdrowego jedzenia, z prostej przyczyny – nie znam go. Wiem jednak jedno, zbyt dużo z nas przygląda się sobie i myśli: „Nie dajmy się zwariować, przecież mnie to nie dotyczy”. I być może tak jest. Ale może dotyczyć moich dzieci, dzieci moich dzieci itd. Wzorzec, który teraz świadomie bądź nie budujemy swoim zachowaniem, prędzej czy później będzie wzorcem powielanym i przez kogoś na pewno uznawanym za właściwy. Widzę to teraz wyraźnie, obserwując dzieci przez okno. Większość z nich jest przygarbiona od nadmiaru kilogramów, otyła na tyle, że nie widać po nich wieku, czerwona z wysiłku, jakim jest przejście ze szkoły do pobliskiej restauracji z szybkim jedzeniem, sapiąca podczas wchodzenia po
schodach. Dopóki tu nie zamieszkałam obraz ten był dla mnie jakby abstrakcyjny, „gdzieś tak jest, ale nie u nas”. Siedzę przy swoim komputerze jakieś dwa tysiące kilometrów od Was, czy to wystarczająco daleko, aby uspakajać się „nie u nas”?
Z tego co obserwuję z daleka Polska idzie w podobnym kierunku, zaczyna się od popularyzacji gotowych posiłków i wprowadzania ich do dziennej rutyny żywieniowej. Przechodzi przez ignorancję w sprawie żywienia dzieci. Na czym się skończy zależy od nas.


Wszystkich tych, którzy spodziewali się kolejnego przepisu, serdecznie przepraszam. Nie cierpię na niemoc twórczą ;) jednakże zepsuł mi się aparat, a nie chcę zamieszczać przepisów bez zdjęć, bo nie i koniec (pozwolę sobie na taką fanaberię). Jednak ponieważ odwiedziła mnie w zeszłym tygodniu siostra Aga z mężem i Martuśką Małą w nagrodę dla tych, którzy dotrwali do końca mojej grafomanii mam fajowe zdjęcie (autorswa siostry Agi) Leprechauna z parady z okazji Dnia Świętego Patryka w Killarney, jak go oczarujecie, to może sprezentuje Wam garniec złota! :)

9 komentarzy:

  1. Ciągle ,podziwiam' chętnych do śmieciowego jedzenia.Niestety,znajdują się tam też małe dzieci z rodzicami.O zgrozo!
    Myślę,że ci ludzie nie zwracają uwagi na to co jedzą.Chcą się jedynie ,napchać'.
    Nie mam złudzeń,że fast foody znikną.Mam nadzieję,że coraz mniej ludzi będzie je odwiedzać.
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. tutaj też jest to niestety baardzo "popularne" i m.in, z tego powodu mojej znajomej zmniejszyli ostatnio żołądek. brr.. schudła i zaczęła dbać o siebie i o to, co je, ale czy musiała się do takiego stanu doprowadzić?..

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy wpis, i przyjemnie napisany. Zdarza mi się raz na ruski rok zjeść coś w fast foodzie i właśnie obudziłaś we mnie wyrzuty sumienia :) Jak dla mnie problem jakim jest bagatelizowania posiłku zaczyna się od lenistwa, i odchodzenia od rodzinnych wspólnych śniadań, obiadów, kolacji.To powinien być moment bardzo świadomy spajający wiedzy międzyludzkie.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Amber - fast foody nie znikną, masz rację. w dodatku nawet nie chcę by zniknęły, problem polega na tym, żebyśmy byli świadomi tego do czego ich częste odwiedzanie prowadzi. I rzeczywiście też wydaje mi się, że bywalcy takich restauracji chcą się jak to stwierdziłaś "jedynie napchać", bo to ani smaku, ani wartości... pozdrawiam również :)

    @basiaP - zmniejszanie żołądka?! dobry boże, to to już masakra, doprowadzić się do tego... niestety czesto zaczyna się to już w dzieciństwie :/

    @Beata S. - nie miałam zamiaru wzbudzać w nikim wyrzutów sumienia :) sama też odwiedzam fast food raz na jakiś czas, zazwyczaj w podróży, w której nie ma czasu nawet na zbyt częste zatrzymywanie się do toalety, zatem odwiedzam fast foody zazwyczaj na stacjach benzynowych, ale masz rację problem zaczyna się od tak zwanego "chodzenia na łatwiznę", rodzice zamiast uczyć dzieci jedzenia niektorych produktów, wolą nie męczyć się i zabrać je tam gdzie wszyscy lubią chodzić - do knajpy gdzie każdy dostanie wymarzonego hamburgera z frytkami smażonymi w tygodniowym tluszczu...

    OdpowiedzUsuń
  5. Rośnie pokolenie "fast-foodów" w Polsce, tego nie da się ukryć. Młodzież wcina ta tłuszcze jak najlepszej jakości jedzenie. Takie czasy, 10 lat temu tego nie było...ja nawet nie miałam możliwości aby tak zjeść. Ale sądzę, iż podobnym torem biegnie zdrowy styl życia, ekologiczna żywność, uprawianie sportu, dbanie o siebie. To droga zdecydowanie trudniejsza, ale warta poświęcenia. Nie wszyscy idą tą złą drogą - "hamburgerową". Choć, niestety jest ich większość. Dlatego ważne aby rodzice od małego wpajali zdrowe nawyki żywieniowe.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  6. It seems people move toward junk food in prosperous times.It is unfortunate and your post today was very thoughtful. I hope you have a great day. Blessings...Mary

    OdpowiedzUsuń
  7. Najważniejszy jest zachować umiar, a niektórym tego nie potrafią.
    Sama lubię odwiedzać w czasie podróży bary z fast foodami i odpowiada mi że szybko dostanę coś do zjedzenia za niską cenę, jednak zdarza się to kilka razy w roku. Nie wyobrażam sobie jeść tak na co dzień.

    OdpowiedzUsuń
  8. to co opisałaś jest na prawdę przerażające i jeśli te osoby nie zechcą(a raczej nie zechcą)same czegoś z tym zrobić, to nie mamy szansy nic z tym zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  9. hmm, parę postów niżej proponujesz sos z użyciem pół szklanki cukru..

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i zapraszam do wypróbowania moich przepisów :] Komentujących nie posiadających konta (komentujących jako Anonimowy) proszę o podpisanie się w treści komentarza.