czwartek, 9 lutego 2012

Pizzerinki.


Wcale nie jest fajnie jak ma się za dużo wolnego czasu, powiem Wam. Zwłaszcza, kiedy jest się osobą trudną do wytrzymania nawet sobie samej. Nic to, przynajmniej czasu na gotowanie mam co niemiara, a nawet powoli zabieram się do upieczenia fenomenalnego soda bread, na który przepis dała mi Monika – moje guru jeśli chodzi o wypieki. Póki co pocieszam się faktem, że choć i karpatkę z proszku schrzanić potrafię, to bynajmniej drożdżówki wszelkiej maści wychodzą mi z zamkniętymi oczami. Toć nie można być geniuszem we wszystkim, nie? :]


Z okazji Międzynarodowego Dnia Pizzy mam w zapasie przepis na idealnie puszyste pizzerinki – doskonale sprawdziły się w roli zarówno kolacji, jak i śniadania na wynos do łasuszynowej pracy. Piekłam je wieczorem, ale na drugi dzień ciasto było nadal puszyste, miękkie z delikatnie chrupiącym spodem, zupełnie jakby niedawno wyjęte z pieca.


Ciasto:

0,5 kg mąki

2 łyżki oliwy

200 ml ciepłej wody

łyżeczka cukru

4 dag drożdży


Drożdże należy rozkruszyć w wodzie z łyżeczką cukru, dobrze rozpuścić i odczekać 15 minut aż wyrosną. W tym czasie przesiać mąkę dodać oliwę i rozpuszczone drożdże i odstawić na 20-30 minut w naoliwionej misce i przykryte ściereczką.


Sos:

2 łyżki przecieru pomidorowego

zioła prowansalskie

łyżka oliwy

2 ząbki czosnku

sól

woda przegotowana


Przecier wymieszać z wodą i oliwą tak, aby uzyskać konsystencję gęstej śmie

tany, dodać zioła, sól i drobniutko posiekany czosnek, po czym wszystko dokładnie wymieszać (celowo nie podałam ilości ziół – dajcie tyle, ile Wam pasuje).


Dodatki:

puszka pieczarek w solonej zalewie (nie tracą tak wody przy pieczeniu i są chrupiące po wyjęciu z pieca)

starty ser żółty (u mnie jasny cheddar)

pół białej cebuli pokrojonej w piórka

zielone oliwki



Gdy ciasto podrośnie odrywać z niego kulki wielkości dużej śliwki, rozpłaszczać je wedle uznania na naoliwionej blaszce, smarować sosem i obłożyć dodatkami. Piec przez 10-15 minut (w zależności od grubości ciasta – im grubsze, tym dłużej) w 180 stopniach. Musze jeszcze dodać, że ciasto bardzo mocno rośnie w piekarniku, z moich malutkich placuszków powychodziły takie olbrzymy, jak widać na pierwszym zdjęciu, także jeśli chcecie mniejsze bułeczki, musicie zrobić mniejsze kuleczki.

Całe przygotowania nie zajmują dużo czasu, dlatego można pizzerinki upiec wieczorem na poranne śniadanie, czy kiedy mamy niecałą godzinę do przyjścia gości, albo naszła nas akurat ochota na małe co nieco :)

Swoją drogą to przydałby się jakiś dobry aparat, bo coś czuję, że ten wykończy mnie psychicznie...