wtorek, 24 lipca 2012

O plagiatach słow kilka i ciasto czeskie na osłodę.

Największym społecznym błędem komunizmu była wspólna własność. Choć to pozornie niewidoczne, poprzez pięćdziesiąt lat zatarły się w polskim społeczeństwie istotne cechy jak poczucie odpowiedzialności, własności i współzależności, miast tego doskonale wykształciły się obojętność oraz poczucie bezradności. Jednak najgorszym co mogło się z tego urodzić jest kompletnie zniekształcone i ubogie pojęcie kradzieży – przekonanie, że jeśli jest dostępne, to jest do wzięcia, przywłaszczenia, kompletnie nie kojarzone z niczym niemoralnym. I choć wiele ludzi wiodących dorosłe, samodzielne życie nie ma dziś już nic wspólnego z minionym ustrojem, wzorzec wykształcony i powielany przez lata, powszechne „olewatorstwo” i wybiórcza śpiączka sumienia odbija się jak stempel na czole społeczeństwa. Dlaczego o tym? Być może dlatego, że przepełnia mnie rozgoryczenie traktowaniem blogerów i ich własności intelektualnej, jakie można zobrazować ostatnio wydaną książką kucharską pewnej znanej już pani, całkowicie splagiatowaną kilku blogów kulinarnych, albo dzisiejszym moim znaleziskiem, którym jest zdjęcie z mojego bloga, z moim przepisem, niestety bez mojego podpisu… Powszechne przekonanie, że jeżeli coś jest w Internecie to jest publiczne, a jeżeli jest publiczne to jest wszystkich i ZA DARMO przyprawia mnie o mdłości i palpitacje serca. Jakże wiele wysiłku musi kosztować wklepanie do przypisów kilku adresów stron internetowych, napisanie kilku maili z prośbą o pozwolenie na wykorzystanie czyjegoś wytworu? Zapewniam, że w moim przypadku telefon czy email z zapytaniem o wykorzystanie mojego zdjęcia, tekstu, przepisu zajmuje mniej czasu i energii, niż przerabianie w programie do obróbki graficznej i ucinanie adresu źródłowego ze zdjęcia, mało tego, jeśli komuś ogromnie mocno zależy na czasie, jestem w stanie wyrazić zgodę  na pożyczenie mojego dzieła szybciej niż wklepuje się ctrl+c i ctrl+v.
Moja ukochana Ania Shirley mawiała, że „naśladownictwo jest największym wyrazem uznania”, jednakże naśladownictwo a kradzież, przedstawianie cudzej własności jako swojej, to niestety dwie różne rzeczy. Przykro mi niezmiernie moi Drodzy, że takie sytuacje mają miejsce, zdaję sobie jednak sprawę, że uniknąć się ich całkowicie w tak zdeprawowanym społeczeństwie nie da. Pozostaje mi jedynie życzyć Wam wszystkim stalowych nerwów, wytrwałości w dążeniu do respektowania Waszych praw autorskim, a tym, których nie dosięgły jeszcze macki plagiatorów – aby nigdy się do Was nie wyciągnęły. W ramach pocieszenia dla siebie i dla Was zapraszam na ciasto mojego dzieciństwa. Czeskie, jak czeski film wokół.

Ciasto czeskie:

ciasto: 3 szklanki mąki
¾ szklanki cukru
250g margaryny
2 łyżki miodu
1 jajko
10 łyżek mleka

Mąkę należy przesiać, dodać cukier, jajko, miód, mleko i posiekaną, bardzo zimną margarynę. Zagnieść z zwartą kulę, owinąć folią i schłodzić minimum 2 godziny w lodówce (ewentualnie pół godziny w zamrażalniku). Rozwałkować na dwie lub trzy blaszki (w zależności jak grube je chcemy) i piec każdą około 9 minut w 180 stopniach na złoty kolor.

masa: 75g kaszy manny
½ l mleka
kopiasta łyżka cukru waniliowego albo łyżeczka esencji waniliowej
6 sporych łyżek cukru
kostka masła

Połowę mleka zagrzać z cukrem i cukrem waniliowym, resztę rozrobić z kaszką. Do gorącego mleka dodać rozrobioną kaszkę i ciągle mieszać aż zgęstnieje. Dobrze schłodzić. Zimną, bardzo gęstą masę stopniowo dodawać do utartego masła i miksować kilka minut.

polewa kakaowa: ½ kostki masła
4 łyżki dobrego kakao
5 łyżek cukru
3-4 łyżki lodowatej wody

Masło rozpuścić na małym ogniu, dodać cukier, kakao i wodę i mieszać do rozpuszczenia.

dodatkowo: słoik powideł śliwkowych



Na blat ciasta wyłożyć po kolei: powidła, masę grysikową, kolejny blat ciasta. Na końcową warstwę ciasta wylać polewę kakaową. Ze względu na zawartość miodu w cieście, najlepiej jest je jeść dopiero drugiego dnia, kiedy składniki się dobrze „przegryzą”. Doskonałe do mocnej, ciemnej kawy.
Z maminego przepisu.


A o tym już niedługo...


wtorek, 17 lipca 2012

Szaszłyki z wołowiny.

Pogoda jest tak paskudna, że odliczam dni do wakacji w Polsce jak małe dziecko odlicza dni do urodzin. Ratujemy się z Łasuchem porządnymi, gorącymi i ostrymi daniami, dosładzamy sobie życie drożdżówką z rabarbarem, a widząc przebłyski słońca wypadamy z domu jak strzały w kierunku parku, gór, oceanu czy jezior. Kiedyś wydawało mi się, że pogoda nawet jeśli ma wpływ na człowieka, to niewielki i jest to raczej psychologiczna zagrywka ludzkiego nieokrzesanego umysłu, jednak teraz, tkwiąc w szarościach za oknem i z trudem odróżniając dzień od nocy jestem absolutnie pewna, że słońce jest nieodłącznym składnikiem dobrego samopoczucia.
W Irlandii zachwyca mnie przywiązanie do lokalnych produktów, ich łatwa dostępność i jakość. Fenomenalne jest dla mnie to, że mogę wybrać z której farmy, z którego ogrodu są produkty, jakie kładę na swój stół. Częściej też sięgam po różne rodzaje mięs, ryb czy owoców morza, które w Polsce omijałam szerokim łukiem, a to ze względu na cenę, a to ze względu na niewiadome pochodzenie. A szkoda, bo Polska jest krajem, który od wieków mógł się poszczycić wspaniałą żywnością, doskonałymi serami, mlekiem, wspaniałym drobiem czy dziczyzną – jednym słowem, jest się czym pochwalić i z czego korzystać. Tylko dziwnym trafem rodzime produkty znikają stłamszone przez te tańsze, modniejsze, zagraniczne.  Ech, Do kraju tego… tęsknię do domu.

Szaszłyki z wołowiny:
 
½ kg wołowiny bez kości (najlepiej troszkę tłustszej części)
2 gałązki rozmarynu
skórka i sok z cytryny
2 czerwone papryczki chilli
2-3 łyżki ziaren zielonego pieprzu
4 ząbki czosnku
½ szklanki oliwy z oliwek
sól

Wołowinę myjemy i kroimy w kostkę wielkości 2x2 cm, układamy w niewielkim naczyniu. Pozostałe składniki (za wyjątkiem soli) drobno siekamy i mieszamy ze sobą tworząc marynatę, którą zalewamy mięso. Całą miksturę szczelnie przykrywamy i wkładamy do lodówki na minimum 12 godzin. Tuż przed grillowaniem mięso solimy i nadziewamy na namoczone wcześniej w zimnej wodzie patyczki do szaszłyków. Grillujemy w zależności od upodobań – ja dostaję ataku paniki na widok krwistego mięsa, więc obsmażałam je po 6 minut z obydwu stron, co chwilę podlewając marynatą lekko rozcieńczoną wodą. Podałam z ryżem, ale doskonale sprawdzi się z pieczonymi ziemniaczkami, a nawet w bagietce z odrobiną ostrej musztardy.
 
Ach, ten zalotny rozmaryn na gałce ryżu...

Jeden ze sposobów na szarość - rysunek na murze obok Katedry N.M.P. w Killarney
Krowy rasy Angus pasące się w parku narodowym - najlepsza i najczęściej spotykana wołowina.
Pozory trzeba zachować - Łasuch (znany również jako Tomasz) udaje, że świeci słońce :)