czwartek, 28 kwietnia 2011

Faszerowane czerrrwone papryki.




Po świętach moja pupa przypomina szerokością wodospad Niagara… toteż aby zrzucić nieco, albo chociaż doprowadzić swój brzuch do stanu niewypukłego troszkę się oszczędzamy. Stąd dzisiejszy obiad – wegetariański, szybki i przede wszystkim bardzo smaczny.

Trzymam dystans do publikowania. Joga, herbata i snucie planów – całymi dniami, o tak!


Faszerowane papryki.

Zapomniałam o tej potrawie, a przecież jeszcze nie tak dawno gościła ona w domu każdej gospodyni domowej jako przystawka lub danie główne i zachwycano się nad jej oryginalnością (pamiętam jaki to był hit u mojej ciotki, gdy miałam coś około pięciu lat). Swoją drogą, poszukuję w pamięci takich „perełek” z imprez rodzinnych, które przepisywało się z kartek wyrywanego kalendarza - pamiętacie jeszcze tosty „hawajskie” z ananasem, szynką, serem i wisienką? Boże, że też ktoś na to kiedyś wpadł…

2 czerwone papryki

200g ryżu

200g pieczarek

½ puszki kukurydzy

½ puszki czerwonej fasoli

1 cebula

½ łyżeczki nasion kolendry

½ łyżeczki kminku

2 łyżeczki chilli w proszku

1 łyżka sosu sojowego

2 łyżki przecieru pomidorowego

Papryki umyłam, odcięłam od spodu po plasterku tak, aby mogły spokojnie stać na talerzu i odkroiłam z nich górną część tworząc tym samym wieczko. Wydrążyłam z gniazd nasiennych, opłukałam ciepłą wodą i wysuszyłam ściereczką. Ryż ugotowałam w osolonym wrzątku, a w tym czasie na rozgrzany olej wrzuciłam pokrojone w plastry pieczarki. Gdy się zrumieniły dodałam cebulę, kukurydzę, fasolę i przyprawy i dusiłam przez 5 minut. Wsypałam ryż, wymieszałam wszystko i nakładałam do pełna w papryki. Przykryte wieczkiem ułożyłam w naczyniu żaroodpornym i wstawiłam na dosłownie 5-10 minut do piekarnika (on ma około 180 stopni), aby wymieszały się smaki. Wyjęliśmy gdy papryka była lekko miękka, ale nadal chrupiąca i szamaliśmy z radością. :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Sok z fiołków

Zdaję sobie sprawę z tego, że blogowanie o jedzeniu nie jest cechą popularną wśród ludzi w moim wieku. Zdaję sobie też sprawę z czynników męskiej dominacji wpychających mnie w standard kobiety – kury domowej, przygotowującej się do roli matki i żony w przyszłości. Wiem również o tym, że prześmiewczo spoglądasz na moje sukcesy i plany/marzenia w dziedzinie mojej pasji. A ty wiesz, że do ciebie mówię. Fascynuje mnie to, że być może już za kilka lat okaże się jak ważną sferą są nowoczesne kulinaria w publicznym życiu społecznym. Ja będę tu. A ty tam gdzie stoisz.

Nie irytuje Was czasami wpinanie nas – blogerek i blogerów w segregator ze słodkościami? Wiecie o co mi chodzi, musimy szczerzyc zęby jak panie w programach w stylu „gotowanie na ekranie”, nosić dobrze upięte włosy i nienagannie czyste fartuszki, po każdym obrabianiu ryby płukać ręce sokiem z cytryny i z zadowoleniem próbować efekt końcowy swoich kuchennych zmagań. Czy tylko moim zdaniem to kształtowanie kulinarnej fikcji? Rozumiem splendor przygotowywania potraw w renomowanych restauracjach, ale na miłość boską – w domu? na grillu? wśród przyjaciół?

Gdy słucham opinii na temat programów Gordona Ramseya, czy z naszego podwórka – Magdy lub Adama Gesslerów, pierwsze na co recenzent zwraca uwagę to rzucanie mięsem. Dosłowne i metaforyczne. A teraz przeżegnajcie się i przyznajcie ile razy wciągu dnia klniecie na źle rozbite jajko, wykipiałą wodę w garnku, czy przywierający do dna makaron. Ile razy coś dosłownie spieprzyliście i nie mieliście ochoty tego zjeść, naburmuszeni siedząc przy kolacji. I z drugiej strony – ile razy coś tak Wam smakowało, że wymsknęło Wam się mało subtelne „o kurwa! jakie to dobre!”, za które nadymamy się na gwałtownie wstającego od stołu Gesslera. Wreszcie, jak często zdarzało się, że spaliliście placki i rzuciliście nimi w cholerę siadając z założonymi rekami i obrazą na cały świat?
Poprzez obraz lukrowanej małej gospodyni, zakrzywiamy rzeczywistość tłoczącą się miedzy
rozżarzonymi piecami, wrzącą wodą, kostkami lodu i ostrymi nożami. A przecież by pokochać gotowanie należy zacząć od postrzegania go rzeczywiście, w całej jego dwustronnej codzienności. Czy to nie Bóg dał nam mięso, a sam diabeł kucharzy?

Musiałam ostatnio sporo rzeczy przemyśleć. Uprzeć się na niektóre, by samej je sobie wpoić. W ogrodzie Rodziców nazbierałam fiołków. Co do jednego, małego, wybitnie fioletowego łebka wystającego z trawnika. Recepturę podpatrzyłam u Komarki, a resztę zrobiły już moje ręce. Głowa i serce były na urlopie.


Absurdalnie fioletowy sok z fiołków:

Po oryginalny przepis zapraszam na everycakeyoubake.blogspot.com. Ja zrobiłam z połowy porcji i oto efekty:





środa, 6 kwietnia 2011

Pierogi. Ruskie. Z mięsem. Z kapustą i grzybami.



240 pierogów. W trzech nadzieniach. Drugie samodzielne podejście i efekt nie chwaląc się bardzo dobry. Padam na nos.

Ciasto:

1,5 kg mąki pszennej

Kubek mleka

Kubek wody

¼ kostki masła (stopiona)

Wszystkie składniki muszą być w pokojowej temperaturze. Mąkę wyjmujemy nieco wcześniej i wysypujemy, aby swoje odstała i napulchniała. Mieszamy wszystko i wyrabiamy aż ciasto będzie miękkie ale nie kleiste. Dzielimy na 3 części, każdą rozwałkowujemy, wycinamy szklanką kółka, nakładamy kulkę z farszu i sklejamy.

Farsz I: ruskie

Kilogram ziemniaków

Pół kostki sera białego

Zeszklona cebulka

Ziemniaki gotujemy, odcedzamy, rozgniatamy i czekamy aż wystygną. Mieszamy z serem, cebulką, solą i pieprzem.

Farsz II: z mięsem

250g mięsa mielonego z indyka

Cebula

Patelnię rozgrzewamy z tluszczem, wrzucamy mięso i pokrojoną w kostkę cebulę. Smażymy i rozdrabniamy widelcem, przekładamy do miski i ucieramy na gładką masę z sola i pieprzem.

Farsz III: z kapustą i grzybami

Pół kilograma kapusty kiszonej

Garśc suszonych podgrzybków

Cebula (zeszklona)

Kapustę siekamy najdrobniej jak się da i zalewamy zimną wodą, gotujemy 20 minut. Grzyby w wysokim naczyniu zalewamy wrzątkiem, przykrywamy i odstawiamy. Odcedzamy kapustę i grzyby (które siekamy). Mieszamy razem i dodajemy sól i pieprz do smaku oraz zeszkloną cebulkę. Taki miks.




Dziś pójdę spać jako bardzo spełniony człowiek. Gotowanie to moja choroba psychiczna. Śniło mi się dzisiaj, że gotowałam na Glassboat w Bristolu. Boże, jak ja się nie chciałam budzić… :(

niedziela, 3 kwietnia 2011

Rosół.


Niedziela pełna wrażeń, ale i leniwego gotowania. Nie mam siły na przemyślenia. Zrobiłam pulpety na jutro, a dziś o rosole słów kilka – bo kurczak mi się nie udał i jestem z tego powodu zła.

Z rosołem jak z jajecznicą – każdy zna przepis, ale każdy też robi ją na swój sposób i choć wydaje się to być wyjątkowo proste, różne chochliki mogą się przy przygotowaniu pojawić (tak, zawsze przesolę te jajka…)



Rosół po sobotniej nocy:

2 skrzydełka z kurczaka

szyja kurczaka lub indyka (my nie lubimy dużo tłuszczu, więc była kurczaka)

2 marchewki

3 pietruszki

średniej wielkości seler

większa szczypta pieprzu czarnego w ziarnach

ząbek czosnku

cebula

garstka makaronu spaghetti

Skrzydełka z kurczaka przysmażam na złoto na mocno rozgrzanej patelni teflonowej, zajmuje to dosłownie kilka sekund i siup! do dużego garnka, do tego dorzucam obrane warzywa (oprócz cebuli) i zmiażdżone lekko łyżką ziarenka pieprzu wraz z obranym i lekko zgniecionym ząbkiem czosnku. Zalewam wodą tak, aby do brzegu pozostało nie więcej jak 5cm. Później smrodzę w całym domu przypalając cebulę na suchej patelni tak, by była czarna jak węgiel (ale tylko z jednej strony). Wrzucam ją do garnka i otwieram okno, bo wszystkich boli głowa… w osobnym garnku gotuję makaron spaghetti połamany na małe kawałeczki. Odcedzam i odstawiam, makaron oczywiście. Kroję zieloną pietruszkę – uwielbiam rosół z zieloną pietruszką. A to wszystko wcześnie rano, by dać zupie dużo czasu do nabrania smaku. Od czasu do czasu zbieram sitkiem szuwary powstałe na tafli gotującego się wywaru. To, że można już jeść poznaję po tym, że płyn ma złoty kolor, a jego objętość zmalała o niecałą połowę i intensywnie pachnie. Wyciągam warzywa, kroję marchewkę w kosteczkę i nakładam na talerze po kolei – makaron, marchewkę, zieloną pietruszkę i zalewam złociutkim rosołem.

Taaaakie dobre! :)