sobota, 9 stycznia 2010

Kopytka na niepogodę.


Jeśli w kalendarzu miałby widnieć Dzień Świra, to byłby on dokładnie 9 stycznia 2010 roku. Dzisiaj. Rozpoczęty od gruntownego i jakże nerwowego sprzątania, skuwaniu lodu i zamiataniu śniegu z samochodu, przechodzący w przepychanie siebie i bezradnych kierowców przez zasypane, jak się tylko zasypanym być można, osiedlowe drogi. Przychodząc do domu pełnego, żywych jak rtęć, siostrzenic jedyne o czym marzyłam to mieć chwilkę dla siebie. No i jeszcze zapełnić czymś brzuch. Ponieważ jednak mój brzuch, zwłaszcza w sytuacjach jak dzisiejsza, uparcie odmawia zapełniania się „czymś” w stylu tak banalnym jak kanapka, postanowiłam zrobić sobie i Łasuchowi przyjemność. Należała nam się.

Tym oto sposobem zrodził się pomysł na kopytka z dedykacją dla dnia dzisiejszego.



4 duże ziemniaki

około 4 łyżek stołowych mąki ziemniaczanej

2 łyżki oleju słonecznikowego

10 malutkich pieczarek

garść posiekanego koperku

1 łyżeczka gałki muszkatołowej

0,5 szklanki śmietany 18%



Ziemniaki żwawo obrałam, pokroiłam w małe cząstki, zalałam wodą z solą i ustawiłam na gazie. Podczas gdy one się gotowały starłam na małych oczkach pół gałki muszkatołowej (ma zdecydowanie bardziej intensywny smak). Gdy ziemniaki były wystarczająco miękkie, utłukłam je z czterema kopiastymi łyżkami mąki ziemniaczanej, startą gałką i olejem. Gniotąc radośnie ciasto i wyobrażając sobie, że to zarząd dróg osiedlowych, osiągnęłam żółtą kulę w maleńkie brązowe kropki – właśnie to lubię w gałce muszkatołowej. Przełożyłam je na drewnianą deskę, podzieliłam na cztery części, uformowałam dość cienkie wałki i kroiłam pod skosem. Swoją drogą, nie jest to powszechnie znany przepis na kopytka, jednak kształt ich od dzieciństwa kojarzył mi się z kopytkami Koziołka Matołka, więc niech ta nazwa nadal owej potrawie towarzyszy. Gdy kopytka gotowały się w lekko osolonej wodzie, na rozgrzanym tłuszczu smażyły się już pokrojone na plasterki pieczarki (czy tylko mi sprawia przyjemność słuchanie skwierczących pieczarek na patelni?). Po wypłynięciu kopytek na powierzchnię wody, wyciągnęłam je łącząc z pieczarkami aż się lekko przyrumieniły. Kiedy nabrały już złotych przebłysków, zalałam całość śmietaną, posypałam koperkiem (miałam w pogotowiu przezornie zamrożony latem), przyprawiłam solą oraz pieprzem i czekałam aż się zagotuje, cały czas mieszając. Gdy „nadeszła wiekopomna chwila” szybko zrzuciłam dwie porcje do dwóch talerzy, a Łasuch stał już z widelcami – co jak co, ale żołądki to my mamy zsynchronizowane jak zegarki. Pozostało nam tylko delektować się, co skrupulatnie uczyniliśmy. Podczas gdy „co niektórzy” leżą zawiązując sadełko, ja jak najszybciej dzielę się tym przepisem z Wami, bo być może dziś i Wy potrzebujecie dobrego zakończenia Dnia Świra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i zapraszam do wypróbowania moich przepisów :] Komentujących nie posiadających konta (komentujących jako Anonimowy) proszę o podpisanie się w treści komentarza.