widok z okna przy naszym ulubionym stoliku |
Kiedy przyjechałam na Korfu,
wyspę przez miejscowych zwaną Kerkirą – od imienia nimfy,
kochanki Posejdona, której według legendy poświęcona jest wyspa –
poczułam się jakby z moich stóp wyrastały korzenie. Podróżowałam
po wielu krajach, byłam w wielu pięknych miejscach, nawet mieszkam
w jednym z najpiękniejszych zakątków ziemi, jednak ta dzika, ale
zarazem okiełznana wyspa sprawiła, że od pierwszego oddechu całe
moje ciało mówiło mi „jesteśmy w domu”. Roztaczające się
gaje oliwne, wszechobecne cytrusy i dosłownie wszędzie rosnące
zioła i opuncje sprawiają, że wyspa wydaję się być rogiem
obfitości, nieskończonym darem natury dla człowieka. Po głębszych
obserwacjach zauważyłam, że w zasadzie na każdym kroku rośnie
coś nie tylko jadalnego, ale i sycącego, pełnego smaku, wartości
odżywczych, coś, co zapewnia nie wyłącznie przeżycie, ale i
ucztę każdego dnia. I to wszystko na wyciągnięcie ręki.
Bujna roślinność i niesamowita wydajność roślin jest zasługą padającego tu częściej, niż w pozostałej części Grecji, deszczu. Próżno szukać tu biało-niebieskich domów, spietrzonych na skałach. Zamiast tego są ukryte w gajach oliwnych chatki, kamienno-drewniane miasteczka wyrastające ze szczytów wzgórz i wszechobecna zieleń wymieszana z czystym, błękitnym morzem.
Bujna roślinność i niesamowita wydajność roślin jest zasługą padającego tu częściej, niż w pozostałej części Grecji, deszczu. Próżno szukać tu biało-niebieskich domów, spietrzonych na skałach. Zamiast tego są ukryte w gajach oliwnych chatki, kamienno-drewniane miasteczka wyrastające ze szczytów wzgórz i wszechobecna zieleń wymieszana z czystym, błękitnym morzem.
Także Grecy są tutaj jakby inni.
Poprzez brytyjskie i wenecjańskie wpływy, Korfu jest bardziej
zeuropeizowane, niż reszta kraju, wyraźnie naznaczona przez lata
tureckich najazdów. Grecy na Korfu co prawda specjalizują się w
różnych rodzajach siedzenia, picia kawy i życia bez najmniejszego
pośpiechu, jednak temperament i akcent mają bardziej włoski.
Jednakowo grecka duma jest w nich tak wielka, jak wszędzie –
doskonałym przykładem jest przepis na idealną rybę, który
otrzymałam w jednej restauracji, i o którym opowiem Wam innym
razem.
Zatrzymaliśmy się w Agios
Georgios South, malowniczym, ale i spokojnym zakątku południowej
części wyspy, w fantastycznym hotelu Bruskos, którego atmosfera
wprowadzana przez właścicieli jest naprawdę godna polecenia. W
samym miasteczku aż roi się od restauracji, głównie z tradycyjną
grecką kuchnią, ale znaleźliśmy też lokale przystosowane do
brytyjskiego podniebienia (wszechobecne full english breakfast), albo
takie, które w zasadzie same nie wiedziały co sobą reprezentują
(chilli con carne, tarte tatin, burgery, shepherd's pie i kiełbasa z
grilla tuż obok gyro w picie). Jako że nasze wakacje miały polegać
głównie na jedzeniu, leżeniu, kąpaniu się w morzu i zwiedzaniu
nie chcieliśmy marnować czasu i żołądków na coś, co możemy
dostać wszędzie. Pozstawiliśmy oczywiście na tradycyjną
grecką/korfijską kuchnię i następnym razem zrobimy to samo.
Pierwszą restauracją, do której dotarliśmy była Panorama, jednak
to nie o niej chcę Wam dzisiaj opowiedzieć.
otwarte cały dzień (i całą noc!), codziennie. |
Dwie minuty leniwego spaceru od
naszego hotelu znajdowała się niepozorna, mało nowoczesna taverna
Kafesas. Mijaliśmy ją przez pierwsze trzy dni i uważam, że o trzy
dni za długo. Mimo, że jest schowana w najdalszej części głównego
deptaka i w porze lunchu raczej tu pusto, to wieczorami najlepiej
jest zarezerwować sobie stolik. Przychodzi tu dużo lokalnych ludzi,
a wieczorami grupy skuterów i quadów przemierzają drogę nawet z
Argirades, bzycząc przy tym jak stado szerszeni, po to tylko, żeby
zjeść i wypić w Taverna Kafesas. To znaczy, że warto.
Souvlaki w Tavernie Kafesas |
Przystawkę, nauczeni
doświadczeniem, zamawialśmy jedną na nas dwoje. Do tego chrupiący,
obowiązkowy chleb z oliwą i dzbanek domowego wina na początek. I
muszę powiedzieć, że sam start był wyborny, jednak gdy
przynoszono nam główne danie zaczynałą się „ommm” i „ammm”
wraz z przewracaniem oczami z zachwytu. Jednym z tradycyjnych dań
kuchni greckiej, które tam spróbowaliśmy były Souvlaki – grubo
krojona wieprzowina, długo marynowana w ziołach i soku z cytryny,
nadziewana na metalowe, płaskie szpadki i pieczona na węglu
drzewnym. No i zakochaliśmy się. Po powrocie do domu kupiliśmy
nawet potrzebne szpadki i jako jedno z pierwszych odtworzeń smaków
wakacji, na warsztat trafiły właśnie Souvlaki. Skorzystałam z
gotowej mieszanki przypraw, kupionej w lokalnym sklepie, jednak jej
skład jest bardzo prosty, a przepis podaję poniżej.
nasze dzieło! |
Souvlaki:
1kg karkówki wieprzowej
sok z 1 cytryny
płaska łyżka soli
2-3 cebule
2-3 dojrzałe pomidory, lub garść
pomidorków koktajlowych
2 dojrzałe papryki
5 łyżek oliwy z oliwek z
pierwszego tłoczenia
1 łyżka nasion kolendry
2 łyżki suszonego oregano
(greckie oregano różni się od tego dostępnego w naszych sklepach,
jest zazwyczaj zbierane dziko rosnące, suszone wraz z kwiatami,
dlatego jego aromat jest bardziej wyrazisty, choć lżejszy od
naszego odpowiednika)
2 łyżki suszonego tymianku
Karkówkę kroimy w grube kawałki,
dobrze żeby były takiej samej wielkości. To samo dotyczy
pomidorów, papryki i cebuli – da nam to nie tylko łądniejszy
wygląd dania, ale i pozwoli wszystkim składnikom upiec się w tym
samym czasie. Mięso solimy i odstawiamy na około 20 minut. Mieszamy
kolendrę, lekko ją rozbijając (można w moździerzu, można
tłuczkiem do mięsa albo łyżką) z oregano i tymiankiem. Dodajemy
do mięsa, polewamy oliwą i sokiem z cytryny, następnie wyrabiamy
przez chwilę dłonią tak, aby przyprawy pokryły dobrze każdy
kawałek karkówki. Zostawiamy na co najmniej 2-3 godziny, a
najlepiej na całą noc w lodówce.
Rozpalamy grilla i zabieramy się
o nadziewania souvlaków. Na metalowe szpadki (jeżeli nie mamy
metalowych możemy użyć drewnianych, ale wtedy moczymy je w zimnej
wodzie przez pół godziny i zwiększamy czas grillowania o około 10
minut – metalowe szpadki nagrzewając się pieką mięso również
od wewnątrz) nadziewamy po kolei: dwa kawałki mięsa, kawałek
pomidora, cebuli i papryki, znów dwa kawałki mięsa i tak do końca.
Dobrze, aby na samym końcu znajdowało się mięso. Pieczemy na
grillu, często obracając, około 25 minut, w zależności jak grube
kawałki mamy, można sprawdzić czy są gotowe zdejmując jeden
kawałek mięsa – powinno być upieczone, ale pozostać soczyste w
środku, a chrupiące na zewnątrz.
Souvlaki podaję się z frytkami
lub pitą, koniecznie z kawałkiem cytryny do doprawienia. My
zaserwowaliśmy je sobie z tzatzikami, frytkami i zimnym piwem. I
dopóki nas zima nie zaskoczy regularnie będziemy je serwować :)
Jeżeli podobała Wam się
pierwsza część mojej relacji z Korfu, już za kilka dni zapraszam
na kolejną, wraz z kolejnym przepisem. Przepis na souvlaki pochodzi
z moich własnych obserwacji i informacji otrzymanych od znajomej
Greczynki. Dajcie znać jak Wam wyszło! :)
pięknie opisane
OdpowiedzUsuńCudowna fotorelacja, zazdroszczę Ci. sama chciałabym tam być! Rewelacyjnie to opisałaś Olu! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń