W tym roku pierwszy raz przygotuję Wielkanoc sama. Trochę mi smutno, nie ukrywam, że moja reszta rodziny będzie w Polsce, a ja tu, ale z drugiej strony pękam z dumy, że w końcu uda mi się krok po kroku stworzyć namiastkę mojej własnej domowej tradycji. Dlatego też aby nie popełnić błędów (znacie mój stosunek do wypieków...) wypróbowałam przepis na babkę cytrynową według telefonicznych wskazówek mojej Mamy. I wiecie co? Wyszła na tyle dobra, że dumna jak paw spacerowałam po domu powtarzając co chwilę do Tomka „i patrz! I to nie drożdżówka!” :) Uwielbiam takie słodko-kwaśne wypieki i dlatego zwieńczyłam moje dzieło cytrynowym lukrem i kandyzowanymi plasterkami cytryny. No pycha!
sobota, 31 marca 2012
Babka cytrynowa.
W tym roku pierwszy raz przygotuję Wielkanoc sama. Trochę mi smutno, nie ukrywam, że moja reszta rodziny będzie w Polsce, a ja tu, ale z drugiej strony pękam z dumy, że w końcu uda mi się krok po kroku stworzyć namiastkę mojej własnej domowej tradycji. Dlatego też aby nie popełnić błędów (znacie mój stosunek do wypieków...) wypróbowałam przepis na babkę cytrynową według telefonicznych wskazówek mojej Mamy. I wiecie co? Wyszła na tyle dobra, że dumna jak paw spacerowałam po domu powtarzając co chwilę do Tomka „i patrz! I to nie drożdżówka!” :) Uwielbiam takie słodko-kwaśne wypieki i dlatego zwieńczyłam moje dzieło cytrynowym lukrem i kandyzowanymi plasterkami cytryny. No pycha!
środa, 28 marca 2012
Risotto ze szparagami i czosnkiem niedźwiedzim.
Jak dla mnie niebo w gębie :)
wtorek, 20 marca 2012
O tym, jak mnie to wszystko przeraża.
Wtedy też zdałam sobie sprawę, że jego to nie obchodzi. Głęboko w swoim ogromnym tyłku miał to, że ten „pyszniutki” hamburger, masa frytek z majonezem i litr napoju z bąbelkami i cukrem, może być jego gwoździem do trumny. Miał gdzieś to, że wygląda, delikatnie mówiąc, odpychająco, że jego serce, wątroba, nerki otulone są cieplutkim kożuchem z zabijającego go tłuszczu, co więcej nie jestem pewna czy w ogóle zdawał sobie z tego sprawę. Jedyne o czym zdawał się myśleć było to, że musi coś zjeść, przy czym „coś” było w oczywistej postaci hamburgerów z frytkami. Patrząc tak na jego twarz zdałam sobie sprawę z tego, że znam ten widok. Wy też pewnie znacie. Jeśli nie w rzeczywistości, to już na pewno w mediach widzieliście człowieka uzależnionego do tego stopnia, że trzęsie się sięgając po używkę, pragnie dostarczyć ją sobie jak najszybciej, a gdy już to zrobi, na jego twarzy rysuje się dzika euforia, wyraz spełnienia ostatecznego. Tak, ten człowiek był w istocie uzależniony. I to od czego? Od fast foodów. Tracił swoje zdrowie, bardzo prawdopodobne, że życie po to, aby planować swoje dni od śniadania do lunchu, od lunchu do obiadu, od obiadu do kolacji itp. itd.
Kampanie reklamowe o zdrowym trybie życia zawsze budziły we mnie współczucie. Nieudolne namawianie do uprawiania sportu, jedzenia wyłącznie zdrowych, zbilansowanych posiłków i grożenie niepożądanymi skutkami wszelakich odstępstw od tych przykazań są dla mnie jałowe i czcze. Porównywalnie do kampanii antynikotynowej na paczkach papierosów. Pamiętacie pewnie słynny skecz Cezarego Pazury: „Palenie tytoniu powoduje impotencję... Pani da te z rakiem!”. Niestety w rzeczywistości nie wygląda to tak zabawnie, bo gdy użyte argumenty są zbyt mocne, mechanizm obronny większości ludzi nakazuje je bagatelizować.
Broń boże nie mam zamiaru prezentować teraz jedynego i niepodważalnego sposobu na profilaktykę skutków niezdrowego jedzenia, z prostej przyczyny – nie znam go. Wiem jednak jedno, zbyt dużo z nas przygląda się sobie i myśli: „Nie dajmy się zwariować, przecież mnie to nie dotyczy”. I być może tak jest. Ale może dotyczyć moich dzieci, dzieci moich dzieci itd. Wzorzec, który teraz świadomie bądź nie budujemy swoim zachowaniem, prędzej czy później będzie wzorcem powielanym i przez kogoś na pewno uznawanym za właściwy. Widzę to teraz wyraźnie, obserwując dzieci przez okno. Większość z nich jest przygarbiona od nadmiaru kilogramów, otyła na tyle, że nie widać po nich wieku, czerwona z wysiłku, jakim jest przejście ze szkoły do pobliskiej restauracji z szybkim jedzeniem, sapiąca podczas wchodzenia po schodach. Dopóki tu nie zamieszkałam obraz ten był dla mnie jakby abstrakcyjny, „gdzieś tak jest, ale nie u nas”. Siedzę przy swoim komputerze jakieś dwa tysiące kilometrów od Was, czy to wystarczająco daleko, aby uspakajać się „nie u nas”?
Z tego co obserwuję z daleka Polska idzie w podobnym kierunku, zaczyna się od popularyzacji gotowych posiłków i wprowadzania ich do dziennej rutyny żywieniowej. Przechodzi przez ignorancję w sprawie żywienia dzieci. Na czym się skończy zależy od nas.
Wszystkich tych, którzy spodziewali się kolejnego przepisu, serdecznie przepraszam. Nie cierpię na niemoc twórczą ;) jednakże zepsuł mi się aparat, a nie chcę zamieszczać przepisów bez zdjęć, bo nie i koniec (pozwolę sobie na taką fanaberię). Jednak ponieważ odwiedziła mnie w zeszłym tygodniu siostra Aga z mężem i Martuśką Małą w nagrodę dla tych, którzy dotrwali do końca mojej grafomanii mam fajowe zdjęcie (autorswa siostry Agi) Leprechauna z parady z okazji Dnia Świętego Patryka w Killarney, jak go oczarujecie, to może sprezentuje Wam garniec złota! :)