Jak mówi polskie przysłowie: „w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”. Myślę, że z czystym sumieniem mogłabym używać go jako naszego kuchennego motta, ponieważ wierzę, że gwarancją udanego posiłku jest dostosowanie się do upodobań wszystkich jedzących. Tak też jest z nami i notabene traktujemy to jak najlepszą rozrywkę, potrafiąc obrócić w zabawę najbardziej, zdawałoby się prozaiczne rozmowy w stylu „co zjadłbyś/zjadłabyś na obiad”. Zatem gdy nieuchronnie zbliża się godzina łasuchowego powrotu, a ja nadal nie wiem na co oboje mamy ochotę, przeprowadzam quiz z potencjalnym „zjadaczem”, jednocześnie uruchamiając swoją wiedzę o naszych ulubionych połączeniach smaków. Tym razem po uzyskaniu odpowiedzi na serię pytań („Koło, prostokąt czy nitki?” – „Koło”, „Węgry, Ukraina czy Włochy” – „Włochy”, „Niebo czy ziemia?” – „Ziemia”) wiedziałam już, że na obiad nie zjemy placka węgierskiego z gulaszem drobiowym (który, szczerze mówiąc, był moim faworytem), lecz nic innego jak pizzę z wołowiną i kaparami.
Zaczęłam od ciasta:
kopiasta szklanka mąki
15g świeżych drożdży
¾ szklanki mleka
łyżeczka cukru
2 łyżeczki soli
2 łyżki stołowe oliwy z oliwek
W mleku z łyżeczką cukru rozpuściłam drożdże, po czym przesiałam mąkę, dodając do niej sól i oliwę z oliwek z pierwszego tłoczenia. Gdy drożdże urosły połączyłam składniki zagniatając naoliwionym rękami ciasto. Gdy miało już kształt pożądanej kuli, włożyłam je do suchej ceramicznej miski i przykryłam lekko wilgotną ściereczką, po czym odstawiłam w ciepłe miejsce. W tym czasie spokojnie przygotowywałam sos:
1 puszka pomidorów w zalewie (bez skórki)
1 mała główka czosnku
2 łyżeczki bazylii i oregano
1 mała cebula
łyżka oliwy z oliwek
Pomidory po odsączeniu z wody, obrany czosnek i cebulę wrzuciłam w całości do pojemnika i bezdusznie zmiażdżyłam blenderem na krwisto-czerwoną masę. W tym czasie na średniej wielkości patelni rozgrzałam oliwę, wrzuciłam na nią zioła po czym natychmiast zalałam pomidorową masą, przesmażając przez około 5 minut na wolnym ogniu. Gdy gotowe było już ciasto i sos, skupiłam się na najważniejszym – dodatkach do pizzy:
10dag żółtego sera (użyłam mozzarelli, ale może być jakikolwiek inny, który dobrze się topi)
garść kaparów
2 plastry marynowanej papryki
20 dag łopatki wołowej
średniej wielkości cebula
Trzeba było zacząć od przygotowania wołowiny: pokroiłam ją na drobne kawałki, obtoczyłam w odrobinie mąki i wrzuciłam na gorącą oliwę z oliwek. Ważne jest aby oliwa była ekstremalnie gorąca, bo wrzucając na nią mięso automatycznie spowodujemy zamknięcie jego porów, co sprawi, że będzie dobrze usmażone, ale soczyste. Następnie starłam ser i przystąpiłam do krojenia cebuli w cieniutkie pół plasterki oraz papryki w około półcentymetrowe paski. Odsączyłam porządną garść kaparów, które moim zdaniem idealnie komponują się zarówno z wołowiną, jak i delikatną cielęciną, no i nagrzałam piekarnik na
Blachę wysmarowałam odrobiną oliwy, omączyłam dłonie i jeszcze raz utoczyłam w nich kulę z ciasta, po czym rozprowadziłam je palcami na blasze. Następnie włożyłam okrągły placek do nagrzanego piekarnika i przez 10 minut czekałam aż ciasto się upiecze. Dlaczego nie ułożyłam na nim od razu dodatków? Ponieważ oboje z Łasuchem lubimy ciągnący się jak spaghetti ser, a dodanie wszystkiego na początku zrobiłoby z naszej pizzy chrupiąco-kruszący się kawałek ciasta. Gdy pizza była już odrobinę rumiana wyciągnęłam ją, aby posmarować słuszną ilością sosu pomidorowego. Następnie obsypałam serem, a dopiero na nim ułożyłam wołowinę, paprykę, cebulę i kapary, wszystko po to aby dodatki przykleiły się do sera i nie spadały, bo w przypadku naszej miłości do pizzy każdy kęs jest na wagę złota. Całość włożyłam ponownie do piekarnika do momentu aż ser się rozpuści i połączy wszystkie składniki w jedną, rozpływającą się w ustach całość.
Ale czymże byłoby włoskie jedzenie gdyby nie wino! My akurat możemy rozkoszować się do woli półwytrawnym czerwonym winem produkcji, doświadczonych w tym fachu, moich rodziców, ale jeśli nie macie dostępu do takiego rarytasu, możecie zastąpić je popularnym i łatwo dostępnym winem różowym.
No i najważniejsze – my pizzę jemy wyłącznie dłońmi. Nie jest to informacja wyczytana z grubych podręczników, mówiących o kulturze zachowania się przy stole, wręcz przeciwnie to oddawany przez nas hołd włoskiej kulturze i historii. Dokładniej to historii sztućców we włoskiej kuchni. Otóż gdy doża wenecki Giovanni Orpheolo ożenił się z księżniczką bizantyjską, Marią Argyrą, ta przyniosła w swym wianie komplety złotych i srebrnych sztućców, którymi nie omieszkała się posługiwać, wbrew sceptycznym opiniom wysoko postawionych włoskich osobistości. Jednak wkrótce, bo już w 1005 roku, księżniczka Maria zmarła w wyniku dziesiątkującej Wenecjan epidemii. Jak ogłosił św. Piotr Damian, przyczyna jej śmierci jest prosta: pokarał ją Bóg, bo zamiast jeść palcami jak wszyscy, posługiwała się „szatańskim” narzędziem z trzema zębami…
W każdym razie, bez względu na to ile ów nieszczęsny widelec miał zębów – dwa czy trzy – przywędrował do Włoch z Konstantynopola. Zatem zbrodnią na tak bardzo rozpoznawalnej włoskiej potrawie, jaką jest pizza, byłoby jedzenie jej widelcem, nieprawdaż?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za odwiedziny i zapraszam do wypróbowania moich przepisów :] Komentujących nie posiadających konta (komentujących jako Anonimowy) proszę o podpisanie się w treści komentarza.